Kaukaz z dzieckiem

Na Granicy Gruzji z Azerbejdżanem

Kaukaz z dzieckiem

Kiedy wpadamy w jesienną rutynę i zaczyna nam się wydawać, że nastrój poprawić nam może dopiero nadejście późnej wiosny,  zaglądamy do podróżujących rodzin. Po pierwsze z zapartym tchem słuchamy ich opowieści, po drugie inspirujemy się i zaczynamy układać plan naszej wyprawy. Dlatego dzisiaj rozważamy wyprawę na Kaukaz?

Poznajcie owadybezo – mistrzów planowania. Ta trójka zjechała już sporo Europy i odwiedziła niejeden dalszy zakątek. Ale dzisiaj dla odmiany opowiedzą nam o dość spontanicznej wyprawie.

img_20161110_121259

***

Kiedy i dokąd wyjechaliście? Dlaczego taki wybór?

Powstał PLAN – Gruzja na koniec marca, lecimy z parą znajomych, przecież będzie ciepło, wiosennie, zielone góry itp. Plan idealny wylot w niedzielę wielkanocną w nocy, dolatujemy do Kutaisi na poniedziałek wczesne rano, trasa krajowa do Tbilisi, po drodze Gori, jakieś skalne miasto i cieszymy się gruzińską gościnnością…

Jaka pogoda na Was czekała?

Najgorsza z możliwych. Zupełnie nie taka, jaką można zobaczyć na malowniczych zdjęciach na przeróżnych blogach. Było zimno, padał deszcz i wszyscy byli ospali po nocnym locie. Taka pogoda tym bardziej podkręcała obraz zapomnianego kraju. Co rusz wyrastały nam przed oczami rozpadające się blokowiska i kontrastujące do nich nowoczesne posterunki policji wyciągnięte wprost z amerykańskiego Miami. Drugiego dnia udaliśmy się na granicę z Azerbejdżanem w poszukiwaniu słońca, co nieco odmieniło aurę, i to był najlepszy dzień tego wyjazdu.

img_20161110_120950

img_20161110_121047

Jak dojechaliście?

Samolotem z Warszawy do Kutaisi. Od razu mogę powiedzieć, że bilety nie były jakoś rewelacyjnie tanie, wręcz kilka dni po naszej rezerwacji, na ten sam termin spadły o połowę. No, ale tu nie chodziło o to, żeby było jak najtaniej się da, tylko żeby w końcu podjąć jakąś decyzję i coś zrobić wspólnie ze znajomymi. Kutaisi położone jest w Zachodniej Gruzji i początkowo wydawał nam się to świetny pomysł, bo na zachodzie są góry i morze, to coś się zawsze wymyśli. Plany zaczęliśmy zmieniać, wraz z prognozami pogodowymi, które zapowiadały zimno i ulewy. Postawiliśmy na Tbilisi i coś się w trakcie wymyśli.

Czym się przemieszczaliście?

Ze względu na przeróżne opinie o marszrutkach i taksówkach, a przede wszystkim przez ograniczony czas i brak sprecyzowanych planów wybraliśmy samochód. No bo dojedziesz wszędzie gdzie chcesz, nie będzie się podobało to pojedziesz dalej, nie znajdzie się noclegu, no to można się przespać w aucie.

img_20161110_125241

Gdzie mieszkaliście?

Nasłuchaliśmy się dużo o gruzińskiej gościnności i założyliśmy, że będziemy na bieżąco szukać jakichś noclegów.

Co zrobiło na Was największe wrażenie?

Sytuacja wyglądała tak. Jesteśmy w Tbilisi, jest poranek dnia drugiego naszej gruzińskiej przygody i wciąż pada. Szukamy alternatywy, gdzie można pojechać, żeby znaleźć trochę słońca. Do głowy przychodzi mi polecany przez znajomego Davit Garaji. Google Maps mówi, że to jakieś 70 km i 2h drogi. Damy radę pojechać zobaczyć, coś zjeść po drodze i wrócić znaleźć nocleg w Mtskheta i nadrobić już drogi na powrót do Kutaisi. Problem w tym, że zamiast zajrzeć w przewodnik i upewnić się która droga jest odpowiednia na szybki i bezproblemowy dojazd do monastyru, zaczynamy polegać na Google i wybieramy „najkrótszą” drogę przez Rustavi. Tuż za Rustavi trasa skręca w góry, gdzie trasa zmienia się w offroadową przygodę na samej granicy z Azerbejdżanem.

img_20161110_121352

Do celu zostaje nam 20 km, ale w tym wypadku to aż 20 km, bo droga zamienia się w ciężko przejezdne, nawet dla samochodu 4×4, błoto. Problem też, tkwi w tym, że nikt przed nami tędy nie jechał, więc nawet nie ma śladów, na których moglibyśmy się wzorować. Dodatkowym utrudnieniem jest wiatr, który jest tak silny, że wychodząc z samochodu bardzo trudno jest otworzyć drzwi. I tak nasze 2h zamienia się w 4h, z licznymi przygodami, błotnymi poślizgami, stromymi podjazdami pod góry. (niestety nie mamy zdjęć z tych wyczynów, wybaczcie). Przychodzi nam moment zwątpienia, że „może zawrócić”, ale za ostatnim zakrętem pojawia się jeden jedynym znak drogowy, kierujący do Davit Gareji.

img_20161110_125609

W całym kompleksie jesteśmy sami, więc mamy doskonałą możliwość na obejrzenie wszystkiego w spokoju, ale ze względu na kiepską aurę pogodową wszystkie wejścia na wyższe ścieżki są pozamykane. Niestety i tak jest już dość późno i nie zdążymy wrócić do Tbilisi. W przewodniku znajduję krótką adnotację, że w niedalekim, położonym pośrodku pustyni, Udabno pewni Polacy prowadzą małą knajpkę, co okazuje się naszym najlepszym wyborem podczas tego wyjazdu.

img_20161110_125846

Wiadomo, my trafiamy tam po za sezonem, wszystko jest pozamykane i nie widać żywego ducha. Nagle z pola zbiega do nas pewien mężczyzna, który wpuszcza nas do kuchni wspomnianej restauracji, gdzie rozpływamy się w cieple pieca, a za wielkim wspólnym stołem dostajemy obiad. Pyszne serowe i mięsne chaczapuri, talerz miejscowych serów i warzyw, żeberka, swański sos i najlepszą na świecie zupę cebulową. W kuchni panuje mały rozgardiasz, porozstawiane naczynia, pełno Polskich akcentów w postaci książek, płyt i regionalnych plakatów, meble z przypadku, łóżko z palet, wojskowe skrzynie po nabojach i ciepły piec. Całość buduje tą wymarzoną atmosferę, swojskość w dalekim kraju, ten mój ukochany klimat, to że czuje się tam jak w domu.

img_20161110_125949

img_20161110_154557

img_20161110_154656

Goszczący nas mężczyzna to Florant, zwany Fafikiem, francuz o włoskiej duszy, pochodzący z górskiej miejscowości w Alpach na granicy Francji z Włochami. Koleś z niezwykłym systemem ogarnięcia wszechświata. Osobowość wybijająca się ponad miary. Według niego nic nie jest przeszkodą. „Cappucino…” – na gruzińskim pustkowiu pośród gór, bez ekspresu, spieniacza itp. – „… no problem”. U Ksawerego i Kingi w zamian za mieszkanie, gotuje i opiekuje się gośćmi takimi jak my. Czyli jest wolontariuszem, a przy tym hoduje swoje konie, które służą do organizacji bliższych lub dalszych wycieczek dla turystów. Jednego jestem pewna Florant jest nierozłącznym elementem całego „kompleksu” Oasis Club i jego obecność, a przede wszystkim osobowość wychodzi wszystkim na dobre.

img_20161110_154920

Sami właściciele, czyli wspomniani Ksawery i Kinga i mały dodatek w postaci 6 miesięcznej Wandy, to też niezły zbiór historii, doświadczeń i opowiastek. Akurat tego dnia kiedy my zawitaliśmy do Udabno, Kinga z Wandzią wróciły po zimowej przerwie z Polski. Pomimo, że my byliśmy im totalnie obcy, szybko złapaliśmy wspólny język. Ugościli nas najlepiej jak to tylko możliwe. Wadyń został ochrzczony gruzińskim „tamadą”. Napili nas świetnym winem z okolicy i sławną gruzińską czaczą. Nakarmili miejscowymi specjałami i specjalnie dla Zuzy, zrobionymi przez Fafiego, naleśnikami z „la compote” jabłkowym. Przenocowali w uroczych, obitych drewnianymi deskami, utrzymanymi w skandynawskim stylu domkach. I są jedynymi znanymi mi osobami, którzy dla dobrego designu wieźli meble specjalnie z Polski na koniec Gruzińskiego świata.

img_20161110_154758

 

Niezapomniane smaki?

Wszystko co dostaliśmy w Oasis Club. W tym Chaczapuri mięsne i serowe, miejscowe sery, pieczywo i warzywa, zupa cebulowa, żeberka wołowe, swański sos, naleśniki z musem jabłkowym i jajka na szpinaku. Zresztą Gruzińska kuchnia jest bardzo smaczna. Ciężka, tłusta i słona, ale PYSZNA.

img_20161110_115936

img_20161110_120108

5 miejsc, które trzeba zobaczyć:

1. Davit Gareji – To kompleks monastyrów położony w Kachetii na granicy Gruzji z Azerbejdżanem, na półpustynnych stokach góry Garedża. Kompleks kościelny został założony w VI w. przez jednego z trzynastu syryjskich mnichów, którzy przybyli do tego regionu. Jeden z mnichów Dawid osiedlił się w naturalnej jaskini w Górze Garedża, gdzie później założył pierwszy monastyr. Do dziś teren ten jest tematem sporu granicznego pomiędzy Gruzją a Azerbejdżanem.

img_20161110_122035

img_20161110_121852

img_20161110_121940

2. Oasis Club – nigdzie w Gruzji nie spotkaliśmy takiej gościnności jak właśnie w Ksawerego i Kingi. Jedno jest pewne, warto pojechać do Gruzji, żeby odwiedzić tylko to miejsce i poznać tych ludzi.

3. Udabno – samo w sobie, bo warto poznać i opowiadać jego historię, Bo to mała mieścina pośród pustkowi. Nasuwa się pytanie, kto wpadł na pomysł, żeby się tu osiedlać? i czemu 3 na 4 domy stoją puste? Otóż za czasów ZSRR, rząd wymyślił, żeby na tych terenach stworzyć osadę, która będzie bronić tych terenów przez najazdem ze strony Azerbejdżanu. Dlatego przesiedlano najbardziej walecznych Gruzinów z północnych regionów, ze Swanetii. Cel był taki aby miasto liczyło około 3000 mieszkańców, i plany były wielkie bo podobno funkcjonowało tam nawet kino. Niestety największym problemem okazała się woda. Bo ta gruntowa znajduje się na głębokości 100 m, i jak już udało się do niej dokopać to coś musiało tę wodę pompować. Wszystko działało dopóki do pomp nie zabrakło paliwa i nikt się nie zainteresował, żeby jakoś sytuację naprawić. Obecnie Udabno liczy 300 osób, a wodę gromadzą w wielkich zbiornikach, do których dowożona jest z oddalonego o 50 km Sagarejo.

img_20161110_160141

img_20161110_160024

4. Tbilisi
5. Restauracja Pastorali w Tbilisi – najlepsze miejsce do skosztowania tej przecudownej kuchni.

Co warto spakować do walizki wybierając się na Kaukaz?

W marcu najlepiej ciepłą kurtkę, szalik, czapkę i kalosze, pomimo że to bardziej wysunięty kraj na południe to jednak bardzo górzysty i pogoda jest mocno nie przewidywalna.

Gdzie chodziliście na zakupy?

Do lokalnych sklepików i knajpek.

img_20161110_115826

Czy przywieźliście jakieś pamiątki z podróży?

Może to oklepane i nudne, ale zawsze przywozimy magnesy, a Zuza znajduje dla siebie jakąś zabawkę. Pamiątki z Gruzji są chyba najbrzydszymi, jakie mamy w swojej kolekcji, a jednak jest w nich pewien urok. Co doskonale oddaje klimat tego wyjazdu.

Jaka piosenka oddaje klimat tego wyjazdu?

Myślę, że ta znaleziona na youtube pokazuje dość dobrze klimat panujący w Udabno:

***

Dziękujemy za tą szczerą i ciepłą relację. Ze wszystkich kierunków w jakie chcemy się udać, Kaukazu dotychczas nie rozważałyśmy, od teraz jest inaczej.