tata

Landschaft – krajobraz ojca z córką

Świat według Adriana Urbańskiego

Landschaft – krajobraz ojca z córką

Czasem trzeba daleko wyjechać, by się odnaleźć. Złapać azymut, poukładać priorytety, spojrzeć na życie z boku. Adrian i Iga rzucili wszystko i wyjechali z Polski, ale rodzicielstwo zawróciło ich z emigracyjnej ścieżki. O byciu tatą rozmawiam z Adrianem.

Można zamknąć drzwi i wyjechać. Ale sztuką jest też skreślić dotychczasowe plany i kuszące wizje, by wrócić i od zera zbudować swoje miejsce na ziemi. Już we trójkę. Bo najgorzej, gdy jest się w supermiejscu, ale już przestaje się marzyć, jak mówi Adrian. Ze skupieniem i pod okiem małej Lenki parzy kolejną kawę, bo wiadomo, że na jednej wizycie w bydgoskiej kawiarni Landschaft się nie skończy. Jestem przygotowana na taką okoliczność i dam się nawet namówić na jedno z ich słynnych ciast. Przy takim duecie miło się rozmawia. Kawowo tu, klimatycznie. I rodzinnie. Nawet zabawy z Lenką toczą się wokół kawy – najmłodsza baristka pomaga zrobić dripa i układa rysunek z ziaren, przytulając się raz po raz do taty. Czasem zagada z klientami, czasem zatańczy z wiatrem przy retro wentylatorze. Taki to landschaft, krajobraz ojciec-córka, który z lekka łapie za serce. Świetnie, bo ja właśnie o ojcostwie chciałam z Adrianem porozmawiać i o emigracji, powrotach i życiowych zakrętach. Bo zanim odnaleźli się w tej bydgoskiej przestrzeni, nie zawsze było z górki.

 

 

 

Opowiedz co robiłeś przed kawiarnią? Mieszkaliście w Holandii…

W Holandii spędziłem siedem lat, moja partnerka Iga – pięć. Wyjechaliśmy tam zaraz po studiach, ja z braku perspektyw w Polsce, Iga dołączyła do mnie. W zasadzie po dwóch miesiącach pobytu Igi dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć dziecko. Nie mieliśmy wtedy w Holandii nic. Byliśmy zatrudnieni przez polską agencję pracy w szklarni, mieszkaliśmy w wynajętym pokoju.

Takie nagłe rodzicielstwo przyspiesza wiele życiowych decyzji!

Wizja rodzicielstwa skłoniła nas do szybkiego ogarnięcia życia. Początkowo mieliśmy zwiedzać świat, bawić się. Perspektywa szybko się jednak zmieniła. Kupiliśmy mieszkanie, uporządkowaliśmy sprawy. Praca, mimo że fizyczna, dawała poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Planowaliśmy zostać w Holandii na stałe. Urodziła się Lenka. Co prawda na początku miała problemy z kolkami, a my z nieprzespanymi nocami, ale rozwijała się świetnie, znaleźliśmy dla niej wspaniałą nianię, wszystko było z pozoru pięknie. Jednak z biegiem czasu musieliśmy poświęcać się pracy coraz bardziej, Iga widywała wtedy Lenkę zaledwie godzinę dziennie. Większość naszych wartościowych znajomych powoli zaczęła wracać do Polski, do tego Lenka była coraz większa i odczuwała silniejszą więź i przez to tęsknotę za dziadkami. Nam także coraz bardziej doskwierały samotność i poczucie, że mimo iż nie czujemy się w Holandii obco, to jednak w naszym życiu doszliśmy do ściany. Albo na zawsze zostaniemy robotnikami w szklarni, albo zaczniemy spełniać nasze marzenia. Bo w Holandii dawno już zapomnieliśmy o ich spełnianiu.

Co się wtedy wydarzyło?

Wtedy pojawiła się całkiem przypadkiem szansa, aby kupić Landschaft. Moja kuzynka znała poprzednich właścicieli kawiarni, wiedziała też o ich wypaleniu i o naszych tęsknotach. Podrzuciła pomysł, a my przy pierwszej sposobności odwiedziliśmy Bydgoszcz i zakochaliśmy się w tym miejscu. To było to, co zawsze chcieliśmy tworzyć. Fantastyczną kawiarnię pełną sztuki i wspaniałych ludzi. Marzyłem, żeby moja córka dorastała w takiej atmosferze, wśród kreatywnych osób, żeby była częścią tego miejsca. Pierwszy raz w życiu zaryzykowaliśmy. Po pół roku później mieliśmy w końcu swoje miejsce na świecie.

 

Dla wielu ludzi Holandia to raj dla rodzin, przynajmniej z perspektywy weekendowego turysty.

Lenka urodziła się w Holandii. Czy ten kraj jest rajem dla rodzin? Myślę, że nie ma tutaj prostej odpowiedzi. Sam poród i okres połogu w kwestii opieki były na najwyższym poziomie. Szokiem był dla nas fakt, że urlop macierzyński trwa tylko trzy miesiące! Po tym czasie matki wracają do pracy, a dzieci oddają albo do niani, albo do żłobka. Iga wróciła do pracy, gdy Lenka miała osiem miesięcy. To był dla nas trudny okres. Jednak z perspektywy czasu stwierdzam, że to jest bardzo dobre dla maluchów – dzięki temu nasza Lenka jest tak otwartym i żywym dzieckiem. Mieliśmy w Holandii wspaniałą nianię, która w dość mocny sposób otworzyła Lenkę na świat. Kolejnym holenderskim plusem jest system dopłat dla rodzin. Każde dziecko dostaje co kwartał 200 euro zasiłku pielęgnacyjnego, bez względu na zamożność rodziny, oraz dofinansowanie sięgające 90 procent – w zależności od zarobków – na przedszkole lub nianię. To jest świetny pomysł, polecam go naszym rządzącym (śmiech).

Plusem jest także otwartość dzieci na inne dzieci oraz dorosłych na dzieciaki. Dzieci w Holandii bawią się, jest ich pełno na ulicach, placach zabaw, boiskach. I nigdy żadne dziecko, młodsze czy starsze, nie przegania drugiego, nie powie mu złego słowa. Co już nieczęsto trafia nam się w Polsce.

 

A jakie są minusy?

Minusem, z polskiego punktu widzenia, jest holenderska służba zdrowia. Na wszystkie dolegliwości bierze się paracetamol i do widzenia. Badania są bardzo ogólnikowe, w zasadzie zawsze wszystko jest w porządku. Przykład: gorączka Leny, 40 stopni w nocy – nikt dziecka nie przyjął, zalecono paracetamol i wodę, i nie ma problemu, bo to normalny stan. Za to chwała Holendrom za świetny program szczepień. 

 

 


Porozmawiajmy o Lenie. Pamiętasz ten moment, gdy spotkaliście się po raz pierwszy?

Pamiętam doskonale. Byłem przy porodzie. Pierwszą myślą było to, jaka ona jest piękna, drugą – że zdrowa. Strasznie się bałem, że coś może pójść nie tak i dziecko urodzi się z jakąś wadą. Na szczęście wszystko było w porządku. Ciekawe jest to, że pół godziny po porodzie zostaliśmy na sali porodowej sami z Lenką. Musiałem pierwszy raz ją wziąć na ręce, ubrać, podać jej mamie. To był piękny czas, tylko nasz, wielka więź i miłość. I trochę strachu, czy jesteśmy w stanie sobie poradzić sami. Po kilku godzinach w szpitalu byliśmy już gotowi jechać do domu.

Słyszałam też o takim zwyczaju…

Tak, w Holandii jest taki zwyczaj, że rodzice na do widzenia dostają spakowane łożysko matki. Następnego dnia cała rodzina zbiera się na śniadaniu i jedzą jajecznicę z tym łożyskiem. Nie skorzystaliśmy z tej przyjemności!

Wracamy do Bydgoszczy. Bycie właścicielem kawiarni to nie jest praca „od-do”.  Spędzacie tu cały dzień. Jak Lenka wpisuje się w wasze kawiarniane życie? Jest już najmłodszą baristką?

Lenka uwielbia naszą kawiarnię, myślę, że jest dumna, że ją mamy. Czasami staje na schodach i woła do ludzi „zapraszamy do kawiarni!”, podchodzi do klientów, dosiada się, opowiada różne historie. Pomaga nam również w pieczeniu ciast i chleba. Piękne jest to, że może tu być w zasadzie zawsze. Nie ma problemu, że nie mamy dla niej czasu, bo jeżeli musimy być w kawiarni, to możemy być w niej we trójkę, a czasem nawet w czwórkę – z psem Nugatem. Lenka jest częścią kawiarni, w zasadzie Landschaft jest jej i dla niej.

 

 

 

 

 

Macie swoje rytuały? Coś, co lubicie robić tylko we dwoje?

Dla Lenki tata jest najlepszym obiektem do wygłupiania się. Buju-buju, gilgotanie, wspinanie się, podrzucanie. Bawimy się także konikami. Mnie zawsze przypada rola Appeljack – pomarańczowego kucyka płci żeńskiej.

Lubimy też wspólnie czytać lub oglądać książki ze zwierzakami. Lenka bezbłędnie potrafi wymienić nazwy różnych morskich stworzeń. Dużo tańczymy i malujemy – Lena zawsze mi doradzi, jaki kolor farby użyć do moich landschaftów.

Widzę bardzo przyjemny kawiarniany krajobraz taty i córki. Ale przecież bycie rodzicem łatwe nie jest. Największe wyzwania tacierzyństwa? 

Największym wyzwaniem jest chyba znalezienie czasu dla Leny w całej tej codziennej gonitwie. Żeby zostawić czasem wszystko i mimo domowych obowiązków, pobyć z nią. Tak na 100 procent. To ten czas, kiedy już wrócimy z kawiarni do domu. Bo niestety, praca nie kończy się na kawiarni, są też ciasta czy chleb, które piekę codziennie. To zajmuje sporo czasu – on płynie, a ona ciągle się zmienia, łatwo coś przegapić. Trudno jednak czasem oderwać się od pracy, pozbyć się frustracji i dać dziecku pełnię siebie.

Widzę w kawiarni sporo rodzin z dziećmi, co jest hitem dla dzieci, co najczęściej zamawiają?

Naszym priorytetem było otwarcie kawiarni na dzieci i zwierzaki. Hitami są oczywiście kakao i nasze ciasta. Z utęsknieniem czekamy na otwarcie ogródka. Planujemy robić tam coniedzielny teatrzyk dla dzieci. Mamy także kącik dla maluchów – z kolorowankami, klockami i książkami. Są tam piękne tytuły, między innymi: „Miłość”, „Pszczoły” i „Uratuj mnie”.

 

 

 

 

Na koniec powiedz, czego nauczyła cię Lenka i jaka jest twoja życiowa rada dla niej?

Nie wiem, czy mam jakiekolwiek rady dla niej. Myślę, że ona daje nam więcej rad. Mieliśmy kiedyś nieprzyjemną sytuację z niezadowolonym klientem. Nie podobało mu się, że rozwrzeszczane dziecko biega po kawiarni, dosiada się do stolików gości i zagaduje. Rozmawialiśmy z Lenką, tłumacząc jej, że nie może tak robić, bo nie wszyscy sobie tego życzą, nie wszyscy to lubią. Powiedziała wtedy najpiękniejszą rzecz, jaką słyszałem: „Mamo, ale dlaczego? Przecież ja lubię wszystkich ludzi”. Chciałbym, aby każdy był tak otwarty na drugiego człowieka jak ona. Ja sam chciałbym taki być. Chciałbym też, żeby w ciągu różnych życiowych doświadczeń nie zgubiła tej radości i otwartości, stąd moja rada: Nie zmieniaj się!

Nie zmieniajcie tego miejsca, ma dobrą energię! Dziękuję wam za rozmowę i na odchodne, jeszcze jedną kawę poproszę…

*

Taka to podróż. Z kraju tulipanów do królestwa kawy i pysznych wegańskich ciast w sercu Bydgoszczy. Zmiany o 180 stopni są potrzebne, wyjście ze strefy komfortu i stawianie wszystkiego na jedna kartę, patrząc w oczy ryzyku, wręcz bardzo wskazane. Ot tak, żeby czegoś ważnego w życiu nie przegapić!

 

Adrian Urbański Właściciel bydgoskiej kawiarni Landschaft, w której oprócz kawy, relaksu i sztuki czekają na was słodkie arcydzieła, jak wegańskie brownie z buraka czy słynne już serniki z sezonowymi owocami. 

 

 

zdjęcia: Lidka Dzwolak

rozmawiała: Kasia Karaim