recenzja

Ferdynand Wspaniały

Tytuł od Wydawnictwa Literackiego

Ferdynand Wspaniały

Ta książka jest wyjątkową pozycją w moim życiu. Jedną z najbardziej tajemniczych. Historia ma 55 lat, egzemplarz posiadam od ponad 30, ale przeczytałam ją dopiero niedawno.

Elegancki pies w garniturze wymyślony przez Ludwika Jerzego Kerna budził moją sympatię od dawna. Można by rzec, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, która kwitła przez każde kolejne – książkę oglądałam małymi oczami bardzo często. Nie pamiętam, by ktokolwiek mi ją czytał, ani żebym sama składała litery w jej treść. Nigdy nie przeszkodziło mi to jednak w przyjaźni z dystyngowanym zwierzem. Jego historie wymyślałam sobie sama, inspirowana rysunkami Kazimierza Mikulskiego. Może więc jednak na długi czas Ferdynanda wymyślił dla mnie ilustrator? Obu Panom kłaniam się nisko.

Czegóż mógłby chcieć pies, który wiedzie spokojne psie życie? Być eleganckim panem w garniturze, chodzącym na dwóch łapach po mieście. Ferdynandowi Wspaniałemu udaje się ta sztuka we śnie. Psiak – szczerze wątpię, żeby podobało mu się to słowo, przepraszam – lubi podrzemać, więc przygód w człowieczej wersji mu nie brakuje. Postrzegany przez świat jako dżentelmen zawiera nowe znajomości, z urokiem wpędza się w tarapaty i bawi czytelnika nowymi doświadczeniami.

Gustaw i Marianna pokochali Ferdynanda miłością roześmianą i ja ich rozumiem, i przypominam sobie siebie samą z przedszkola i Ferdynanda w windzie – rysunek mój ukochany, z którym spędziłam tak wiele czasu bez słów.

Wyobraźnia Pana Kerna jest jedną z moich ulubionych, ale sukces „Ferdynanda Wspaniałego” jest do podziału. Sam autor mówił o tym tak: Napisałem książkę o psie, a teraz sumienie mnie gryzie. Po 40 latach. Uchodzę za tego, co to wszystko wymyślił, a to guzik prawda. Ja rzeczywiście tę książkę napisałem, ale wymyślił ją pies. Mój pies. I to w dodatku pies, że tak powiem, płci pięknej, czyli suka. Miała literacko-teatralne imię: Farsa. Też na F, jak Ferdynand.
Była to wytworna ciemna bokserka o wdzięku perskiej księżniczki i wybitnych uzdolnieniach aktorskich. Występowała zresztą na scenie (w duecie ze swoją panią) w dwóch krakowskich teatrach: w Starym Teatrze (!) i w Bagateli. W Starym grała w „Cudzie w Alabamie”, a w Bagateli w „Zielonym Gilu”. Była profesjonalistką. Otrzymywała za to honoraria: 18 złotych za wieczór i niekiedy jeszcze dodatkowo mielony kotlecik, co nawet wybitnym aktorom się nie zdarza.
Był taki wieczór, że w domu byliśmy tylko ja i ona. Ja stukałem sobie coś na swojej dziś już niemodnej maszynie, a ona leżała u moich nóg i spała. Początkowo spokojnie, a potem w tym jej śnie zaczęło się coś dziać. Szczerzyła zęby, drżała, przebierała łapami, jakby przed kimś czy przed czymś uciekała. Nie ulegało wątpliwości: pies ma sny. Być może podobne do naszych? A może jej się śni, że jest człowiekiem?
I książka była gotowa. Pozostał drobiazg: trzeba ją było tylko napisać.
Uff! Wyrzuciłem to z siebie. Sumienie, przestań gryźć.

Kocham Pana, Panie Kern! I czytelnicy też kochali, nie każdego honoruje się Orderem Uśmiechu! Zdjęcia z Farsą nie znalazłam – jeśli je znajdziecie, to wklejcie proszę link, ale jak widzę tę fotografię, to czuję, że książki Pana Kerna nie miały szans się nie udać. „Proszę słonia”, „Kapitan Ali i jego pies”, bajki i wiersze – nic się nie zestarzało, z czego wyciągam wniosek, że klasa nie starzeje się nigdy.

Dalsze losy Ferdynanda poznać możecie z tomu „Zbudź się, Ferdynandzie”. Jeśli szukacie dobrej kreskówki na wakacje, to zobaczcie koniecznie tę o nim, fantastycznie narysowaną przez Kazimierza Mikulskiego. A jak będziecie w Łodzi, to pogłaszczcie naszego ulubieńca.

Do jakich tytułów z waszego dzieciństwa wróciliście chętnie jako rodzice? Podzielcie się dobrą starą biblioteczką i ciepłymi wspomnieniami.

*

Tekst: Paulina Filipowicz

Zdjęcia: Monika Kraińska