mama emigrantka

Ewa w Holandii

Porządek jest wszędzie

Ewa w Holandii

Są dziewczyny, którym trudności tylko dodają skrzydeł a ryzyko – rumieńców. Dla których wyjazd w nieznane, bez rodziny i bez języka to wyzwanie i pełna niespodzianek perspektywa a nie źródło lęków i cierpień.

Ewa zaczęła swoją bliską znajomość z Holandią, gdy wyjechała do do pracy jako au pair. Pamiętamy te gęsto zadrukowane strony gazet z ogłoszeniami o pracę zagranicą. Ten nowy świat jawił się wtedy po raz pierwszy jako coś realnego. Wystarczyło się odważyć. Ale nie każdy miał w sobie tyle pewności, że się uda.

Przeczytajcie naszą rozmowę z Ewą, która stworzyła sobie świat w Holandii, w kraju, w którym każdy żyje tak, „jak mu dusza nakazuje”. W zgodzie ze sobą i wewnętrznym porządkiem.

***

Decyzja o wyjeździe z kraju na dobre to wypadkowa pragnień, przeróżnych zrządzeń losu, ale też świadomych wyborów. Jak było u Ciebie: odwieczna chęć zmiany czy impuls?

Klasyczna historia. Anglicy mają swój gap year, my miałyśmy program au-pair. Nawet w ostatniej klasie ogólniaka człowiek bywa jeszcze taki nieokreślony, a jeśli na dodatek ciągnie go w nieznane, to jedzie. Program au-pair w tamtych czasach dla wielu dziewczyn był przepustką do posmakowania życia za granicą. Zasmakowało do tego stopnia, że ten jeden planowany rok zamienił się w kilkanaście lat.

ewa

Ale na początku pewnie miałaś pod górkę?

Kto był au-pair, ten zrozumie moją początkową sytuację. Trójka dzieci mówiących tylko po holendersku, kiedy ja ni w ząb! Siłą rzeczy totalne zanurzenie w języku, chociaż zawsze jeszcze można było asekurować się angielskim. Bo po angielsku w pewnym wieku mówią tutaj wszyscy.

A jak jest teraz? Często zdarza Ci się rozmawiać po polsku?

Dzisiaj posługuję się głównie holenderskim. Polski pojawia się w rozmowach z moim dzieckiem i z najlepszą koleżanką, z którą nie dość, że znamy się od piątego roku życia, to jeszcze dzisiaj dzielimy nazwisko i rodzinę – wyszłyśmy za mąż za braci bliźniaków, Holendrów.


283DSC_2742zee25

Czyli już pewnie czujesz, że Holandia to Twoje miejsce?

Żyję dzisiaj z Holandią jak w starym dobrym małżeństwie, ale niespodzianek na początku tego związku było sporo.

Pamiętasz jeszcze, co Cię najbardziej dziwiło?

Wszyscy kochali się w starociach. Im coś starsze, tym lepsze. Sytuacja niezrozumiała wtedy dla przeciętnego polskiego zjadacza chleba, który nadrabiał wieloletnie zaległości i urządzał sobie w domu Ikeę. Nie było tu i nadal nie ma naszego polskiego, fantazyjnego “zastaw się, a postaw się”. Porządek jest wszędzie, miasta poukładane jak domki z klocków i to jeszcze od linijki (no, może tylko domy im się chwiały w Amsterdamie). I te ścieżki rowerowe wszędzie, ale to wszędzie! I te stłoczone rowery, cudem chyba jeżdżące po tych ścieżkach i poprzypinane łańcuchami, których wartość – na pierwszy rzut oka – przewyższała wartość rozklekotanych jednośladów.

 

232074rowery

Jacy są Holendrzy?

Bardzo bezpośredni. Mówią, co myślą, co zresztą szybko podchwyciłam. Są praktyczni i oszczędni, na ogół otwarci. Mam wrażenie, że każdy tu żyje, jak mu dusza nakazuje i w zasadzie nic nie jest mnie w stanie zdziwić, jeśli chodzi o ten ich styl życia.

Łatwo było Ci się przestawić? U nas było – ale i nadal jest – trochę inaczej.

Jeśli przybywa się z kraju, w którym “co ludzie powiedzą” dyktuje rytm życia wsi i miasteczek, to i do tej różnorodności też trzeba się przyzwyczaić. Gdzieś tam funkcjonuje opinia, że ciężko się z Holendrami zaprzyjaźnić, że nie mają potrzeby otwierania swojego domu. W takim razie ja trafiłam na innych Holendrów! Moi teściowie, jeszcze teściami nie będąc, otwarli w błyskawicznym tempie swój dom nie tylko dla mnie, ale i moich znajomych. Nocowali u nich wszyscy, jak popadło. U rodziny holenderskiej, z którą miałam przyjemność mieszkać w Belgii, dom – dosłownie – stał otworem, bo nigdy nie zamykali go na klucz. Przygarniali zwierzęta, ludzi, znajomych i obcych. Niesamowici ludzie!

Czy macie sztywny rozkład dnia? Jak zwykle spędzacie czas?

Poza weekendami wstajemy po 7. Lily czasem wcześniej, ale jest na tyle samodzielna, że sama się ubiera, robi kanapkę na śniadanie, a czasem też nakarmi koty. Potem jedno z nas odprowadza ją do szkoły oddalonej o kilka minut od naszego domu. Mąż idzie do pracy we własnej firmie a ja, jak większość holenderskich mam, pracuję na pół etatu. W tym czasie Lily idzie do świetlicy, a wieczorem odbiera ją tato. W pozostałe dni przychodzę po nią o 14.

domewy_ladnebebe6domewy_ladnebebe_10 domewy_ladnebebe3 domewy_ladnebebe7DSC_7870

Czy Lily chodzi na zajęcia dodatkowe?

Zawsze w środy są zajęcia baletowe, a w piątki pływanie. W czwartki zwykle bawi się z kuzynkami u babci. W co drugą sobotę jeździmy do polskiej szkoły, zaś w wolne soboty rano wyrusza z tatą po zakupy spożywcze na cały dzień. To ich rytuał.


DSC_9090

DSC_9647

DSC_5127

Co jeszcze robicie w weekendy, kiedy jesteście w komplecie?

Zawsze jest coś do zrobienia: wizyty w zoo, wyjazdy, imprezy rodzinne. Lily ma mnóstwo energii i niemal nigdy nie jest zmęczona.

172

124

173

DSC_7815

 

A co z Wami rodzicami? Jak odpoczywacie po eskapadach z wulkanem energii?

Na szczęście udaje się nam też zadbać o własne potrzeby. Mąż gra w golfa i w tenisa, ja uprawiam samotne włóczęgi po Amsterdamie. Kilka razy do roku w pojedynkę wybywam z domu na weekend albo nieco dłużej. Zwykle na koncerty, w krótka podróż albo z wizytą do rodziny.

 

303431

 

Co się zmieniło, kiedy pojawiła się Lily? Wszystko stanęło na głowie czy przeciwnie – przyszedł porządek i harmonia?

Przede wszystkim zaczęłam pracować mniej, jak większość holenderskich mam. Urlop macierzyński trwa tu 4 miesiące (wliczając miesiąc przed porodem). Normą jest, że trzymiesięczne niemowlęta oddaje się do żłobka. Ja powrót do pracy odwlekłam w czasie, biorąc cztery miesiące urlopu wychowawczego. Potem Lily poszła na dwa dni do żłobka, a trzeciego opiekowała się już nią moja szwagierka. Życie nie do końca stanęło na głowie, z tym, że mam mniej okazji do tego, żeby narzekać na nudę. I zdecydowanie wszystko szybciej mija.

 

DSC_0824 163

186

 

Przez pierwsze dwa lata wszystko obracało się wokół dziecka, ale potem znów zaczęłam myśleć o sobie. Stąd wzięły się wyjścia i wyjazdy bez dziecka. Lily zostawała pod opieką taty, babci albo cioci (a więc tylko najbardziej zaufanych osób). Staramy się robić to, co robiliśmy przed narodzinami Lily.

404

887


Co najchętniej?

Ja bardzo lubię przemieszczać się z miejsca na miejsce i mało jest miesięcy w roku, kiedy nie pakuję walizek. Czasem sama, czasem z dzieckiem.

Jak Lily czuje się w podróży?

Ona podróże ma we krwi – jeszcze będąc w brzuchu leciała ze mną do Nowego Jorku. Jako niemowlę spędzała dziesięć godzin w samochodzie w drodze do Polski. Niewiele starsza zaliczyła kilkunastogodzinny lot na Curacao. Ostatnio byliśmy w trójkę w Paryżu a wakacje spędzamy w cieplejszych rejonach Europy. Lily nigdy nie miała kłopotów z adaptacją w nowym miejscu. Wszędzie zasypia tak spokojnie, jak we własnym łóżku.

paryz_ewaap_emigrantka_ladnebebe_1paryz_ewaap_emigrantka_ladnebebe_3

paryz_ewaap_emigrantka_ladnebebe_5

A jak często bywacie w Polsce?

Dwa, trzy razy do roku przylatujemy w odwiedziny do dziadków i reszty rodziny. Ale odkąd Lily jest objęta obowiązkiem szkolnym, takie wypady stały się nieco bardziej skomplikowane. Póki co, dajemy radę (śmiech).

Jak się dzielicie z mężem codziennymi obowiązkami?

Choć pracuję zdecydowanie mniej niż mąż, oboje zajmujemy się domem: gotujemy, wyprawiamy i odprowadzamy Lily do szkoły. Mąż składa pranie, kupuje jedzenie i majsterkuje. Ja staram się panować nad codziennym bałaganem ale na szczęście mamy od niedawna osobę, która w tym sprzątaniu pomaga.

A Twoje tęsknoty? Czegoś szczególnie Ci brakuje na miejscu?

Nie odczuwam na co dzień jakiejś szczególnej tęsknoty za krajem. Pewnie dlatego, że jestem w Polsce kilka razy w roku. Nie tęsknię też za typowym polskim jedzeniem, od którego po latach się odzwyczaiłam i które po tygodniowym pobycie w Polsce wydaje mi się zbyt ciężkie. Jeśli już jednak jestem w Polsce, nie odmówię placków ziemniaczanych czy pierogów. Zjadam na zapas, potem mam dosyć i tak do następnego przyjazdu. Jeśli czegoś mi brakuje w Holandii, to ludzi! Czasem chciałabym mieć te kilka osób bliżej, żeby spontanicznie spotkać się na kawie, pójść na wystawę albo koncert. Ratuje mnie internet, zapewniając codzienny kontakt. Na pewno byłoby fajniej, gdyby Lily mogła częściej spotykać się ze swoimi polskimi dziadkami i resztą rodziny. Nie sposób utrzymywać kontakty ze wszystkimi i niektórych swoich kuzynek czy ciotek Lily praktycznie nie zna.

Chciałabyś kiedyś wrócić? Bierzesz taką możliwość pod uwagę?

Powrotu raczej nie przewiduję, ale nigdy nie mów nigdy. Kto wie, co czeka nas za parę lat.

***

rozmawiała: Dominika Janik