COODOtwórczynie

Coodotwórczynie

Rozmowa z Antoniną Dolani

Coodotwórczynie

Jak łagodnie i po przyjacielsku pogodzić się z faktem, że czas biegnie jak na wyścigach, a przy tym mieć w sobie tyle stanowczości, by nie pozwolić mu dodatkowo przeciekać nam przez palce?

Dobry plan to połowa sukcesu, ale i on nie pomoże, jeśli zabraknie skrupulatności i konsekwencji w działaniu. Ekspertką w tej dziedzinie jest Antonina Dolani, fotografka, mama 5-miesięcznego Leszka i bohaterka kolejnego spotkania z cyklu Coodotwórczynie, współtworzonego z marką Coodo. Zawsze na czas, bo wolała wstać z łóżka kilka godzin wcześniej niż pędzić na oślep, a ostatecznie i tak się spóźnić. Jak z takiego trybu przejść na slow level? U Antoniny stało się to wraz z narodzinami synka. Głód życia i wrażeń nie ustał, ale zwolnił więcej miejsca dla przemyślanych wyborów i uważności. Przeczytajcie, jak to się robi.

*

Miałaś dziś dobry dzień?

Tak, to był dobry dzień, trochę pospaliśmy. Leszek na szczęście nie jest rannym ptaszkiem i lubi sobie dospać. Potem ruszyliśmy na ćwiczenia u fizjoterapeuty, odwiedziliśmy moją teściową, był też czas na wspólne zabawy z tatą, gotowanie i kąpiel. Ale to wszystko, pomimo że brzmi jak busy day, odbywało się bardzo spokojnie i z uśmiechem. Za to chyba kocham mojego syna najmocniej – wszystko, co robi, robi z wielkim bananem przyklejonym do twarzy. I mimo że teraz mój dzień już w ogóle nie ma nic wspólnego z tym sprzed ciąży, to często kładę się wieczorem do łóżka bardziej zadowolona niż kiedyś.

 

 

 

To pewnie dlatego, że wypracowałaś skuteczny plan dnia, dzięki któremu wszystko działa i jest mniej napięcia. 

Zanim zaszłam w ciążę, miałam zaplanowaną każdą minutę dnia. Jestem fotografem freelancerem, prowadzimy bloga z moim mężem Radkiem, mamy psa, który kocha długie spacery. A oprócz obowiązków uwielbiam uprawiać jogę, medytować i czytać. Aby wyrobić się ze wszystkim, musiałam mieć plan. Z marnowania czasu mogłabym zrobić doktorat: tu trochę Facebooka, tu Instagram, potem herbatka, a to jeszcze sprawdzę maila i robiła się godzina 15. W pewnym momencie powiedziałam „dość!”. Zaczęłam wstawać o 6 rano, rozpoczynałam dzień od praktyki uważności i jogi. Potem czytałam i pisałam dziennik. Śniadanie, prysznic, praca do 12.00. Później godzinny spacer z psem, powrót do domu i znów siadałam do pracy. Zaczęłam dbać o to, aby po godzinie 16 mieć już czas dla siebie i dla Radka, potem na bloga. Wypracowałam sobie pewien rytm dnia i było mi z tym bardzo dobrze. Potem przyszła ciąża i wywróciła to wszystko do góry nogami.

Jak sobie z tym poradziłaś?

Wiesz, w zasadzie to ciąża zmusiła mnie do tego, aby naprawdę zacząć żyć SLOW.

Co masz na myśli?

Od samego początku nie czułam się najlepiej. Najpierw mdłości, które wrzuciły mnie do łóżka na dobre 3 tygodnie, potem było trochę lepiej i nawet wróciłam do pracy na pół gwizdka. Ale od majówki aż do porodu, czyli końcówki września, nie byłam w stanie nic zrobić, bo zaczęto mnie straszyć przedwczesnym porodem. Leszek po prostu zdecydował, że pokaże mi, co to znaczy naprawdę odpocząć. Rozleniwiłam się w tych ostatnich miesiącach. Trochę spacerowałam, gotowałam, ale głównie to leżałam na balkonie i czytałam książki albo oglądałam seriale. Ach, miło powspominać te czasy…

Czyli zgodzisz się z teorią, że dziecko naturalnie wymusza na rodzicach zwolnienie tempa życia? 

Oj tak, zdecydowanie! Przede wszystkim dlatego, że przewartościowujesz swoje życie. Nie masz czasu na kontakty z ludźmi, którzy ci nie pasują i nie chcesz marnować czasu na rzeczy, które cię nie cieszą. Przy dziecku tak mało czasu zostaje dla ciebie samego, że musisz zrobić rachunek sumienia i ustalić listę priorytetów. My z mężem bardzo zwolniliśmy. Cieszymy się wspólnym czasem, jesteśmy dla siebie oparciem. Największą przemianę przeszłam w ciąży, o czym wcześniej wspomniałam. Zostałam wyhamowana do zera w bardzo krótkim czasie i mocno to przeżyłam. Teraz cieszę się każdą chwilą, celebruję momenty, bo wiem, że to już nie wróci.

Czego cię nauczyło to doświadczenie?

Uważności, bycia tu i teraz. Leszek każdego dnia budzi się, umiejąc coś nowego, szybko rośnie, zmienia się. Jestem bardzo szczęśliwa, chyba nigdy się nie czułam tak spełniona i na swoim miejscu jak teraz. I w końcu czuję, że żyję w dobrym tempie. Czas, pomimo że biegnie, nie przecieka mi przez palce.

 

 

 

Dużo pracowałaś przed ciążą?

Przed ciążą byłam jak wiatr. W domu było mnie tyle co na lekarstwo. Moja mama dobrze to kiedyś podsumowała, mówiąc, że jak się patrzy na mnie i mojego męża, to widzimy jego jako wielkie drzewo z mocnymi korzeniami i mnie – szalonego ptaka latającego wokół jego korony. Mieszkamy z mężem w spokojnym, nie za dużym mieście na Śląsku, otoczeni lasami. Góry mamy na wyciągnięcie ręki. Do pracy najczęściej jeździłam do Warszawy, gdy miałam wolne jeździliśmy po Polsce i robiliśmy reportaże o ludziach żyjących blisko natury na naszego bloga. Więc nawet, kiedy już cumowałam do naszego domu, to miałam miliony zdjęć do obrobienia, maili do napisania i telefonów do wykonania. Starałam się znaleźć w tym wszystkim jakiś rytm, spokój, ale sama wiesz jak to jest, pędzisz, bo wydaje ci się, że jak się zatrzymasz, to wszystko się zawali. Nagle ciąża uświadomiła mi, że to wszystko jest w naszej głowie. Zatrzymałam się, i co? I żyję!

I wcale nie jest tak źle z tym nowym porządkiem. Jak rozplanowałaś sobie powrót do dawnych spraw?

Ha! Śmiem twierdzić, że nawet lepiej niż przed ciążą. Czuję się spokojniejsza, dzięki temu okresowi bez pracy miałam czas i miejsce w głowie na to, aby zastanowić się, czy to, co robię na pewno sprawia mi przyjemność, czy ma sens. Nagle okazało się, że oprócz fotografii interesują mnie też inne rzeczy i w końcu znalazłam ujście dla swoich pragnień. Nie wiem jeszcze, jak wrócę do fotografii – na razie spędzam dużo czasu z synem, karmię go piersią i ciężko byłoby mi go zostawić na kilka dni pod czyjąś opieką. Podejrzewam, że życie mnie samo pokieruje na dobre tory, na razie skupiam się na tym, co mogę robić z nim w domu – jest to głównie blog oraz ta druga droga, która pojawiła mi się w głowie.

Co wymyśliłaś?

Mam pewien plan, ale o tym na razie jeszcze nie chcę mówić, bo wszystko jest w fazie rozwoju.

 

 

Wydajesz się osobą, która ma wszystko poukładane. Jak wypracowałaś ten życiowy balans? 

To chyba moja cecha charakteru. Moja przyjaciółka do dzisiaj się ze mnie śmieje, że byłam jedyną osobą na sesjach zdjęciowych, która zawsze przychodziła umalowana do pracy, nieważne na którą godzinę byliśmy umówieni. Od dziecka wolałam wstać wcześniej, aby spokojnie wziąć prysznic i zjeść śniadanie. Nienawidzę się spóźniać ani nigdzie się śpieszyć. Naprawdę wolałam wstać dwie godziny wcześniej, żeby na spokojnie wypić kawę i przeczytać parę stron książki niż biec z wywieszonym językiem na tramwaj i potem kogoś przepraszać za spóźnienie. Na samą myśl o takiej sytuacji czuję nieprzyjemny ucisk w brzuchu (śmiech). Dziecko jednak nauczyło mnie, jak zluzować, teraz już wiem, że nie da się wszystkiego zaplanować. Pamiętam jeden z pierwszych spacerów, gdy Leszek się zbuntował i stwierdził, że ON DZIŚ NIE. Czułam ogromne rozgoryczenie na niego i na świat, że jak to tak?! Przecież ja sobie ZAPLANOWAŁAM i dlaczego mam wracać teraz do domu?

Chciałaś, żeby było po twojemu. A on zgoła na odwrót.

Teraz się uśmiecham, jak o tym myślę, ale wtedy to był dla mnie serio dramat. Teraz widzisz, że moja „poukładalność” ma też czarne strony (śmiech). Choć dalej uważam, że dobra organizacja przy dziecku to jedno, to jednak za najważniejsze uznaję dać sobie margines na wszystko to, na co nie mamy wpływu. Tak się żyje zdecydowanie łatwiej.

Opowiedz jeszcze o swoim synku. Jakie jest Leszkowe usposobienie? 

Leszek jest aniołem i aż boję się to mówić na głos. Od początku był spokojny, pogodny, uśmiechnięty, pomijając jego problemy brzuszkowe. Śpię z nim w łóżku i karmię piersią, więc noce są dla nas od samego początku spokojne i przespane. W dzień dużo się bawimy, lubię do niego mówić, opowiadać mu różne historie, czasami tańczymy. Jedyne, co jest dla nas aktualnie problematyczne, to wychodzenie na spacery. Leszek zdecydowanie wolałby się urodzić w Kalifornii, gdzie nie musiałby mieć na sobie kurtki i czapki. Codziennie zastanawiam się, czy ktoś już zadzwonił do MOPS-u, czy zrobią to następnym razem: taki jest ryk, kiedy wychodzimy z domu. Dlatego w tym roku zdecydowanie bardziej mi spieszno do wiosny niż dotychczas (śmiech).

Co cię najbardziej w Leszku zaskakuje?

Jego pogodne nastawienie do świata i ludzi. To jest najbardziej uśmiechnięte dziecko jakie znam. Ja w ciąży naprawdę przygotowywałam się na armagedon: płacze, lamenty, marudzenia. A on – pierwsze, co robi po otworzeniu oczu, to uśmiech. Uśmiecha się nawet przez sen.

 

 

I tak jest od zawsze?

Oj nie, na początku było ciężko, bo ja walczyłam o karmienie piersią, a on był wiecznie głodny. Potem przyszły okropne problemy brzuszkowe – okazało się, że ma skazę białkową, a oprócz tego uczulony jest na sto innych produktów. Chwilę to trwało zanim dni zaczęły wyglądać tak jak teraz, wieczne śmiechy i zabawa. No OK, wyjątkami są skoki rozwojowe, ale to taki czas, kiedy dziecko nie jest sobą do końca.

Czego jeszcze, poza olbrzymim dystansem, nauczył cię ten mały koleżka?

Leszek uczy mnie codziennie cieszenia się chwilą. Moim zdaniem dopiero kiedy pojawia się dziecko, jesteś w stanie namacalnie zobaczyć, jak wszystko szybko ucieka. I że żaden z tych momentów się już nigdy nie powtórzy. Dlatego staram się cieszyć każdym dniem, a tymi gorszymi aż tak bardzo się nie przejmować, bo one też są tylko chwilami!

Tak trzymaj, dziewczyno. Dzięki za rozmowę.

 

 

*

Leszek nosi grafitową bluzę z kapturemmusztardowe spodnie oversizegrafitowego rampersarampersa-bezrękawnik. Korzysta też z pieluszki bambusowej w turkusowe romby (sprawdźcie inne wersje kolorystyczne).

Zdjęcia: Antonina Dolani
Rozmawiała: Dominika Janik

*

Antonina Dolani

Rocznik 1989. Fotografka modowa i lifestylowa, prowadzi bloga bloga www.innezycie.com. Mama 5-miesięcznego Leszka, żona Radka. Kocha ludzi, życie, zwierzęta, zdrowe jedzenie i sport. Interesuje się zdrowym stylem życia, psychologią i sztuką.

Strona/Facebook/Instagram