COODOtwórczynie

COODOtwórczynie

Rozmowa z Bożeną Kowalkowską

COODOtwórczynie

Dziś oddajemy głos mamie zasobnej w siły i mądrość każącą jej iść, budować nowe i naprawiać dawne relacje, prosić o pomoc i działać, uczciwie wobec siebie i bliskich. Poznajcie się.

Po raz pierwszy spotkałyśmy się przy okazji 10 życzeń, przyjemnej wyliczanki, z której dowiedziałyśmy się o jej podróżniczej pasji i umiłowaniu prostoty. Wyczułyśmy wtedy w Bożenie coś bliskiego naszym myślom i odczuciom, co każe szukać głębiej, tropić i wypytywać. Okazało się, że mama 4,5-letniej Marianki i 2-letniego Tadka, dziennikarka, wydawczyni i autorka Kalendarza Przedszkolaka, pasuje nam jak ulał do kolejnej rozmowy z cyklu COODOtwórczynie.

 

***

Masz dwójkę małych dzieci i zapracowanego męża. Sama też dużo pracujesz, wymyślasz, działasz. Jak balansujesz obowiązki, żeby wszystko się udawało?

Nie wszystko się udaje, ale coraz łatwiej przychodzi mi godzenie się z tym faktem (śmiech). Na pewno łatwiej niż chociażby rok temu.

 

 

Dlaczego?

Teraz zdecydowanie mniej pracuję niż kiedy mieliśmy tylko Mariankę. Tadek jest też dużo łaskawszy nocami. Te dwa czynniki bezpośrednio wpływają na moje samopoczucie i wydajność. Marek faktycznie intensywnie pracuje, ale to są ciągi, które rekompensujemy sobie wolnym w środku tygodnia. Jeśli jest na miejscu, jest zaangażowany. A jest jeszcze bonus, bo rok temu przenieśliśmy się na osiedle, w którym życie sąsiedzkie kwitnie. Nie chodzi nawet o wspólne spotkania, co o życzliwość i pomoc. Nie raz znajdowałam pod drzwiami zupę czy domowe wypieki, kiedy wieść niosła, że jestem sama z dziećmi przez kilka dni. Ile razy ktoś zabawił dzieci, zrobił zakupy albo wyprowadził naszego psa – nie umiem nawet policzyć. Są jeszcze moi rodzice i teściowie, którzy gotowi są przyjechać na każde wezwanie. Myślę, że w tej chwili jestem w bardzo uprzywilejowanej sytuacji.

 

To o czym mówisz, to czynniki zewnętrzne. A jak Ty sama panujesz nad codziennością?

Wydaje mi się, że dzięki dobrej pamięci. Żadna moja w tym zasługa, już się z tym urodziłam (śmiech). Pamiętam rozmowy odbyte kilka lat temu czy to, jak ktoś był podczas nich ubrany. Pamiętam daty i emocje, więc szybko kojarzę różne rzeczy. Zawodowo często zajmuję się koordynacją i planowaniem projektów – tej umiejętności się nauczyłam. Wyznaczam każdemu działaniu czas, a potem przechodzę do egzekwowania (więcej na ten tematu tu). Robię rzeczy po kolei i systematycznie. Raz na jakiś czas pozwalam nagromadzić się tematom i potem w przyspieszonym tempie je rozpracowuję. Czasem pomaga mi w tym wrodzona zaciętość. Jeśli postanowię, że coś zrobię, to będę tak długo dłubać, aż mi wyjdzie. Tak samo mam z obowiązkami domowymi, a że w tej przestrzeni jestem „zosia samosia”, czasem jest śmiesznie, a czasem strasznie. Ale nie zawsze wszystko można zorganizować. Ostatnio przyznałam sama przed sobą, że jak trzeba, to po prostu ostro zasuwam. Nie ma przebacz.

 

 

To znaczy, że często działasz pod presją czasu. Jak to na Ciebie wpływa?

Niestety, presja mnie motywuje. W deadlinie jestem jak nakręcony bąk. Ślęczę jak wmurowana i od czasu do czasu coś tam poklnę albo pobrędzę sobie pod nosem – dzięki temu pozbywam się napięcia. Ale ponieważ moja praca często zależna jest od tego czy ktoś inny wyrobił się na czas, nauczyłam się nie załamywać rąk, tylko działać.

No to pewnie pracujesz po nocach i w weekendy.

Odkąd Tadek jest na świecie mam żelazną zasadę, że jeśli nie mam noża na gardle, nie pracuję w weekendy. Staram się też nie siadać do pracy kiedy dzieci w końcu zasną, bo to mój jedyny moment na swobodną rozmowę z Markiem i czytanie. Walczę o ten czas jak lew. Wiele razy miałam jakieś rozgrzebane sprawy, które wymagały drobnego tylko domknięcia, ale odkładałam je do rana. Dla zasady, żeby wyrobić w sobie ten nawyk. Zdarzało mi się zostawiać też większe tematy na następny dzień i zawsze okazywało się, że ze świeżą głową jestem w stanie ze wszystkim zdążyć. Jak większość matek, mam w sobie determinację.

 

 

Co Cię wzmacnia? Co sprawia, że czujesz moc mimo trudności, pieluch i złej pogody?

Sen. Najpełniej odpoczywam kiedy opiekę nad dziećmi przejmuje Marek, gotuje, urządza zabawę, zabiera na długie spacery. Wtedy automatycznie zasypiam, najchętniej zawinięta w kokon, w rozgrzebanej pościeli, z zasłoniętymi oknami. Śpię ciurkiem ile tylko mogę, a w takich warunkach mogę i z cztery godziny. To mnie całkowicie regeneruje. Jeśli nie zareaguję w porę, organizm wymusza na mnie odpoczynek. Są takie dni, kiedy nie jestem w stanie ruszyć się z łóżka przez pół dnia. Nie ważne, że za oknem super pogoda. Radośnie leżymy sobie ze szkrabami w piżamkach, jemy frytki i inne niezdrowe rzeczy. Ja trochę drzemię, one oglądają bajkę na komputerze. Trudno, nie jestem niezniszczalna.

 


A jak to robisz, że masz dom pod kontrolą?

Mamy bardzo mało rzeczy. Nie potrzebuję wiele i dopóki coś się nie zużyje, zepsuje, w najgorszym wypadku – znudzi, nie mam potrzeby niczego kupować.

 

 

Co to znaczy: mało rzeczy?

No, mam na przykład 3 pary kolczyków – dodam, że jedne z nich dostałam na komunię. Dzieci mają jedną parę bieżących butów, w których chodzą dopóki pora roku nie zmusi nas do ich zmiany. Marek ma jedną ulubioną koszulę, którą ubiera w niemal wszystkie święta. Już tak mam, że jak coś mi się spodoba czy sprawdzi, trzymam się tego długo. Odczuwam ulgę, kiedy nie muszę już szukać, zastanawiać się, wybierać. Lubię kiedy rzeczy są dobrze wykonane, praktyczne i ładne. W tej kolejności. Tadzio chodził całą zimę we wściekle różowej kurtce po swojej siostrze. Nie była zniszczona, było mu ciepło i jeszcze radośnie w niej wyglądał. Na pytania o płeć odpowiadałam: To nasz gender boy.

 

 

Czy to znaczy, że żyjesz zgodnie z ideą minimalizmu?

Chciałabym, ale ja z natury jestem bałaganiarą i lubię mieszkania, w których widać ruch i ślady minionego dnia. Tak więc wygrywają u mnie względy praktyczne. Mając mniej wszystkiego, o mniej rzeczy muszę dbać. Dzięki temu jest więcej przestrzeni, więc wszystko ma swoje miejsce. Sami sprzątamy i przyjęty system sprawia, że ogarnianie nie zajmuje dużo czasu. I choć mój mąż śmieje się, że zawsze lubiłam żyć od wielkiego porządku do wielkiego bajzlu, nie daję się chaosowi.

Jest jeszcze coś, co zniechęca mnie do gromadzenia. Nierówność sytuacji życiowych na świecie ogniskuje się u mnie w tych wszystkich nadprogramowych rzeczach. Wolałabym żeby inni mieli więcej, bo ja naprawdę nie potrzebuję. Jestem wdzięczna za spokój, w którym mogę chować nasze dzieci.

Dużo u Ciebie pięknych grafik: Dziaczkowski, Ryżko, Pankiewicz, Berezowska.

Niektóre prace dostałam, inne kupiłam – to kwestia życia w określonym środowisku, przenikania wzajemnymi zainteresowaniami i pasjami. Suszarki do włosów jako prezentu się nie spodziewam, choć nie pogardziłabym (śmiech).

 

 

Jest też wiele pięknych książek – widać, że masz do nich dużo miłości.

Faktycznie, książki pełnią bardzo ważną rolę w moim życiu. Od nich wszystko się zaczęło. Moja przeprowadzka do Warszawy – studiowałam tu filologię polską, mój zawód, w zasadzie cała posiadana wiedza. Cieszę się, bo mam właśnie w planach wydanie rocznika prezentującego polskie książki dla dzieci. Z tego powodu po raz pierwszy odwiedziłam Bolońskie Targi Książki dla Dzieci. Duże przeżycie. Temu pomysłowi towarzyszy ogromna radość, bo jestem w temacie, który lubię i znam. A że będę to robić z fajnymi osobami, entuzjazm jest jeszcze większy.

 

 

Nad czym jeszcze pracujesz?

Teraz przygotowuję wywiad z bardzo inspirującą kobietą do magazynu „Zwykłe Życie” – pochłonęła mnie moja bohaterka i jej historia. Prowadzę też dwa projekty wydawnicze dla Fundacji Centrum Architektury. Tematyka jest dla mnie nowa i praca odbywa się na tekście tłumaczonym, więc sam proces przebiega trochę inaczej niż zwykle. Jest to bardzo odświeżające. Dodatkowo, jak co roku, razem z Magdaleną Heliasz pracujemy nad nowym wydaniem Print Control. Miałyśmy w którymś momencie lekkie znużenie tym tematem, ale wróciła nam energia i znowu realizujemy ten projekt z prawdziwą przyjemnością.

Masz jeszcze czas na spełnianie swoich marzeń?

Mam! Jedno niedawno się spełniło. Od wielu lat namawiałam rodziców na wspólny wyjazd do Rzymu i Watykanu. To była taka moja wielka idee fixe. Rodzice mieli dużo obaw, denerwowali się podróżą, odległością, barierą językową. Należą do pokolenia, które nie miało możliwości swobodnego podróżowania po świecie. Tej wiosny w końcu polecieliśmy. Tylko ja i oni. Znałam miasto, ale wcześniej opracowałam plan, który z nimi szczegółowo omówiłam. Oszacowałam wszystkie odległości między zabytkami, żeby nie przeholować. Było wspaniale! Wiem, że dla nich to był bardzo ważny wyjazd. Ale pewnie nie wiedzą, że to był ogromny prezent dla mnie. To, że mi całkowicie zaufali w przewodnictwie, że dla mojej fantazji postanowili pokonać swój strach, że byli uradowani. Bardzo ich kocham. Mam dwóch starszych braci i wydaje mi się, że poza momentem, kiedy byłam ciężko chora, nie miałam swojego sam na sam z rodzicami. Mam świadomość, że jeszcze pięć lat temu ten wyjazd mógłby się nie udać, bo nasze relacje nie były tak dobre. Ale w tym momencie naszego życia sprawił, że poczułam się kompletna.

Dlaczego tak ci na tym zależało?

Myślałam o tym od wielu lat, ale zawsze znajdował się jakiś powód, żeby tego nie robić. Nie było czasu, nie było pieniędzy, nie było zdrowia. W końcu zdałam sobie sprawę, że mam wielkie szczęście, bo w ogóle mam taką możliwość żeby z rodzicami po prostu być. I że jeśli nie wykorzystam sytuacji, będę bardzo żałować. Miałam świetne warunki, bo choć to było pierwsze rozstanie z dziećmi na dwie noce, miałam pełen doping Marka i zagwarantowaną pomoc ze strony teściów, za co jestem im ogromnie wdzięczna. Nie nadgoniłam tym zdarzeniem przeszłości, ale otworzyłam drogę na przyszłość. I już wyobrażam sobie jak za kilka lat polecę z córką albo synem na weekend do któregoś z europejskich miast.

W co najczęściej bawicie się z dziećmi?

Z nas dwojga to Marek jest stworzony do zabaw z dziećmi. Regularnie podczas przygotowania posiłków urządza z dziećmi „gotowanie” i wsypuje im do misek po kolei to co aktualnie ma pod ręką – mąkę, wodę, groch, curry, kakao… Wystarczy, że „ciasto” zmienia kolor lub strukturę i zabawa jest przednia. Dobrze idą im też zabawy w wannie, choć nie mają chyba stałego scenariusza. Są jeszcze kółka gimnastyczne, które Marek zainstalował z myślą o sobie. Niespodziewanie okazało się, że to dzieci „ćwiczą” na nich codziennie. Tadek jeszcze nie umiał chodzić, a strzelał piruety zainspirowany wyczynami siostry.

 

A w co ty lubisz się bawić z Marianką i Tadkiem?

Mnie zabawy nie przychodzą tak naturalnie, ale jak już się wkręcę, to bawię się na całego. Przebieram się, robię rekwizyty, a czasem i scenografię zbuduję. Zdarzyło mi się ostatnio zrobić przedstawienie dla dzieci z sąsiedztwa, bo umknęły nam jakieś bilety do teatru. Z takich prostych zabaw, jestem nieustającym klientem kawiarni, którą obsługuje Tadek. Zamawiam kawę za kawą, czasem ponarzekam że jest gorąca, innym razem poproszę o cukier. Marianka kiedyś bardzo buntowała się przy czesaniu włosów, więc codziennie rano ustawiałam małe krzesełko oraz lustro i otwierałam salon fryzjerski. Trajkotałam, pytałam jaka ma być fryzura, co słychać, wypytywałam o zdarzenia z dnia minionego, a potem kazałam sobie na niby płacić i zachęcałam do ponownej wizyty. Odgrywałyśmy tą scenę tak długo, aż jej przeszło. Ponad trzy miesiące, codziennie! (śmiech)

Co dały Ci dzieci?

Odkąd je mam, nauczyłam się o siebie dbać. Zrozumiałam, że dzieciom łatwiej się żyje, kiedy ich mama jest uśmiechnięta i sprawna, ale główna zmiana spojrzenia na siebie to zasługa córeczki. Na początku miałam wiele obaw o to, czy potrafię wychować Mariankę tak, żeby nie dotykały jej niesprawiedliwości dotyczące dziś kobiet. Ale martwiłam się też, że dziewczynka będzie w naturalny sposób czerpać ze mnie jako wzorca, a ja nie bardzo siebie lubiłam. Stało się tak, jak przewidziałam. Córka w wielu wypowiedziach, zachowaniach i gestach przypomina mnie. Początkowo nie byłam tym zachwycona, jednak z czasem doceniłam, że Marianna jest tak wyrazista i krnąbrna. W skrócie: zatoczyłam koło i przeniosłam to pozytywne uczucie również na siebie.

 

 

Mówisz o tym, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

A tymczasem był to długi i bolesny process, choć samo rozwiązanie było stosunkowo proste. Skorzystałam z pomocy terapeuty. Początkowo kierując się troską o córeczkę, potem najbliższych, na końcu siebie. Trzy lata ciężkiej pracy i mogę śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem. W ogóle uważam, że terapia przydałaby się wszystkich mamom, i nie tylko. To bardzo trudne doświadczenie, ale też ogromne wsparcie i niezbywalna wiedza na swój temat, która daje poczucie sprawczości i samoświadomości.

A czy jest coś, co zaskoczyło cię podczas odkrywania swojej tożsamości?

W zasadzie tak. Okazuje się, że niemal każda z moich wypowiedzi okraszona jest żartem. Nie zdawałam sobie z tego wcześniej sprawy, ale w sumie bardzo to w sobie lubię.

***

Tadek nosi z wdziękiem i wrodzoną elegancją pikowane spodnie rurki, krótkie spodenki, spodnie rurki light, żółtą koszulkę oversize shortsleeve, bluzkę oversize longsleeve i biały prążkowany tank top.

***

Bożena Kowalkowska ur 1981 r., mieszka i pracuje w Warszawie. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. Na co dzień redaktor prowadząca magazynu dla rodziców „Kikimora”. Dziennikarka magazynu „Zwykłe Życie”. Autorka Kalendarza Przedszkolaka, który pomaga rodzicom i przedszkolakom organizować swój czas. Założycielka studia edytorsko-graficznego txt publishing, które realizuje wiele projektów kulturalnych. Współwydawca rocznika o polskich formach drukowanych Print ControlMama 4-letniej Marianki i 1,5 rocznego Tadeusza.

***

Rozmawiała: Dominika Janik

Zdjęcia: Ewa Przedpełska/fafel.eu